Niedługo nowe opowiadania

Czeka was ostatni rozdział "Poskramiacza Anakond" oraz kontynuacja "Bagietki"

środa, 10 stycznia 2018

"Górska Bryza" Rozdział II



- Synu, mam dla Ciebie wspaniałą wiadomość.

Rozradowana matka wybiegła na korytarz, by powitać syna.

- Jaką?
- Twoje dzieło "Sopocki Zachód Słońca" zostało wyróżnione w konkursie, w którym wziąłeś udział miesiąc temu. Co prawda nie znalazło się w pierwszej dziesiątce najlepszych, ale jury przyznało kilka wyróżnień, w tym dla Twojej pracy i wraz z miejscami wygrywającymi będzie wystawione w najbliższą niedzielę na ekspozycji - poinformowała matka pełna dumy.


Neptun zaniemówił. Jedno z jego największych marzeń właśnie się spełniło. Tak bardzo chciał być w końcu zauważonym. W swoją sztukę wkładał całe swoje serce i duszę, a swoje zdolności odziedziczył po równie uzdolnionej i dobrotliwej matce.

- To cudowna wiadomość, mamo - rzekł syn, ściskając jej dłonie. - Gdzie odbędzie się wystawa?
- W Orłowie w Gdyni. Jest tam taka galeria, "Orłowskie Centrum Kultury i Sztuki", naprzeciwko restauracji "Rybiańska Rozkosz".
- Jadłem w tej restauracji.

Przypomniał sobie smak tagliatelle z łososiem. Dosłownie rozpływało się w ustach.

- Synu, dziś czwartek, lecz musisz się przygotować. Musisz odpocząć.
- Mamo, wiesz że odpoczywam całymi dniami.

- Ale przez te kilka dni musisz zrobić sobie przerwę i się odprężyć. Pojedziesz do cioci Zosi.

Ciocia Zosia była siostrą Rozalii, matki Neptuna. Była równie wspaniałą osobą jak jej siostra. W dzieciństwie Neptun często do niej przyjeżdżał i bawił się w jej dużym ogrodzie. Kiedy wychodził na zewnątrz brał kredę i bazgrolił nią po betonowym chodniku. Już wtedy można było rozpoznać, że w przyszłości zostanie artystą.

- Ciocia się ucieszy - rzekł.
- Z pewnością. Zaraz do niej zadzwonię, a ty naszykuj garnitur.
- Po co? - zapytał zdziwiony.
- Jak to po co? Trzeba go wyprać i wyprasować.
- Jest dopiero czwartek, mamo.
- Chyba aż czwartek. Nie ma czasu do stracenia. Mój syn musi wspaniale wypaść. Już, biegnij po garnitur, a ja zadzwonię do Zofii.

Opuściła korytarz i skierowała się do sypialni.

Potrząsnął głową uśmiechając się.

Był jej oczkiem w głowie. Jedynym synem. Jedynym dzieckiem.

...

- Andrzej! - zawołał piskliwy głos. - Cześć.

W jego stronę zaczęła zbliżać się szczupła blondynka, w wieku, na oko dwadzieścia lat. Miała na sobie biały T-shirt okryty błękitną narzutką, która idealnie łączyła się z beżowymi spodniami. Gdzieniegdzie od słońca błyskała biżuteria.

- Cześć - odparł markotnie.
- Co się dzieje?
- Nic.
- Przecież widzę, masz smutny wyraz twarzy i odpowiadasz jakbyś musiał.

Wiktoria, bo tak miała na imię, pomimo swojego młodego wieku, potrafiła czytać z człowieka jak z otwartej książki.

- Ojciec mnie wkurza. Cały czas gada o tym, żebym sobie kogoś znalazł. A ja nie chcę. Chcę wyjechać.
- No to dlaczego tego nie zrobisz?
- Wiki, to nie takie proste.
- Jak to nie? Przecież nic cię tu nie trzyma.
- Rodzina mnie trzyma.
- Jaka rodzina? Oni cię wszyscy poniżają i zmuszają do rzeczy, których nie chcesz robić. Podcinają Ci skrzydła na każdym kroku, a ty się na to godzisz.
- Nie godzę się tylko...
- No co? - weszła mu w słowo.

Gdyby ktoś przyglądał się z boku tej rozmowie, nie mógłby wyjść ze zdziwienia. Jak tak młoda dziewczyna o tak jazgotliwym głosie może być tak stanowcza.

- Masz marzenie. Jedno wielkie marzenie. Otwarcie restauracji morskiej. Nie możesz tego od tak rzucić. Zapomnieć, jak o śniegu, który tej wiosny stopniał.
- Rodzice pragną czego innego.
- Rodzice to, rodzice tamto. Robisz wszystko czego chcą. A pomyślałeś chociaż raz czego ty chcesz? Jakie są Twoje cele, aspiracje, pragnienia?

Cisza.

- No właśnie. Ich nie obchodzi twoje szczęście, tylko ich własne. Chcą cię sobie podporządkować. Chcą żebyś był ich pieskiem. Ich kochanym synusiem, któr...
- Och, skończ już! - przerwał jej nagle.

Milczeli. Przez ich głowy przechodziły setki buzujących emocji i różnorakich myśli. W końcu tę niezręczną ciszę przerwała Wiktoria.

- Przyszłam do ciebie, aby właśnie pomóc ci spełnić twój sen. A właściwie przybliżyć cię do jego ziszczenia.
- Nie rozumiem. Co masz na myśli?
- Kolega mojego wujka prowadzi restaurację. Nie taką jaką chciałbyś założyć ty, lecz koncepcja jest podobna.
- OK, i co w związku z tym?
- Szepnęłam mu słówko, że mam kolegę, który marzy o otwarciu swojej własnej restauracji. Powiedziałam, ze jest świetnym kucharzem...
- Bez przesady - wtrącił.
- Bez przesady? - zapytała ironicznie. - Proszę cię! Do dziś pamiętam smak morszczuka w piwie, którego zrobiłeś dla mnie na zeszłoroczne święta.


Zeszłoroczne święta Wiktoria spędziła już tylko z matką. Jej ojciec poznał jakąś zamożną brunetkę i poczuł, jak to ckliwie określił "najszczerszą inklinację w swoim życiu". Wyjechał z dnia na dzień, zostawiając swoją rodzinę. Jej matka się załamała, zaczęła nadużywać alkoholu, przestało ją cokolwiek obchodzić, więc wszystko spoczęło na barkach Wiktorii. Poprosiła Andrzeja, aby zrobił dla niej kilka potraw. Bez niego święta by się posypały.

- Miałaś jak to ładnie określiłaś "orgazm podniebienia" - wypowiedział, elegancko gestykulując palcami.
- Dokładnie. Ale wracając do tematu, powiedziałam mojemu wujkowi o tym, a on swojemu koledze. I wiesz co? Zaproponował, abyś do niego przyjechał i przygotował kilka dań na kolację.
- Co?? Ale kiedy?
- W tę niedzielę.
- W tę niedzielę?
- Tak. Na przeciwko odbędzie się jakaś wystawa dzieł sztuki. Będzie dużo ludzi. Pewnie kiedy się skończy, dużo osób będzie chciało coś zjeść, więc wskoczy do restauracji. Wtedy ty nasycisz ich podniebienia swoją sztuką.
- I co potem?
- Jeżeli twoje dania się spodobają, a myślę, że tak będzie, to być może dostaniesz pracę.
- Naprawdę?
- Tak.

Jego dusza przepełniła się radością, lecz w mgnieniu oka przypomniał sobie, że nie może zawieść rodziców.

- Gdzie jest ta restauracja.
- W Gdyni.
- Co? Na drugim końcu Polski?
- A coś ty myślał, że tu, w górach? Nie jest to restauracja typowo z daniami morskimi, lecz niewiele jej brakuje. Poza tym musisz się uwolnić. Twój dom to mamer.
- Ale... Co powiem rodzicom.
- Że poznałeś dziewczynę i do niej jedziesz.
- Do Gdyni!?
- No co, powiesz, że miłość nie wybiera.
- Woleliby, abym znalazł sobie kogoś tutaj.
- To powiesz, że ją tu sprowadzisz.
- Myślisz, że uwierzą?
- Pewnie. Lepiej, żebyś im sprzedał taką bajkę, aniżeli zakomunikował, że wolisz chłopców.

Wybałuszył oczy. Serce zaczęło bić mocniej.

Poczuł ogromne uderzenie.

- Co??? Bzdura! - zaprzeczył.
- Nie udawaj. Wiem o Tobie od dnia naszego spotkania. Od razu cię rozpoznałam. Czekałam, aż się przede mną ujawnisz, lecz niedawno stwierdziłam, że ten moment nigdy nie nadejdzie, więc zrobię to ja. I zrobiłam.

Patrzył na nią przestraszony. Bicie serca zwolniło, lecz wciąż był spięty.

- Nie bój się, nikomu nie powiem. Zresztą teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie. Idź i spakuj swoje rzeczy, a ja pójdę na zakupy. Wpadnę wieczorem i ustalimy wszystkie szczegóły. Na razie.

Odeszła. Tak po prostu.

Ale taka była. Konkretna, stanowcza, twarda i bezwzględna. 

Andrzej nigdy nie mógł zrozumieć skąd te wszystkie cechy się w niej wzięły.

Stał teraz tak bezwładnie, nie wiedząc za bardzo co ma zrobić.

- "Wpadnę wieczorem i ustalimy wszystkie szczegóły." - powtórzył i skierował się w stronę domu.

Następny Rozdział - TUTAJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz