Niedługo nowe opowiadania

Czeka was ostatni rozdział "Poskramiacza Anakond" oraz kontynuacja "Bagietki"

niedziela, 8 kwietnia 2018

"Górska Bryza" Rozdział V



- Zastałam Andrzeja? - zapytała Wiktoria.

Była zaskoczona. Pierwszy raz w życiu drzwi otworzył jej ktoś inny niż Andrzej. Nigdy nie widziała, aby jego rodzice odznaczali się jakąkolwiek formą gościnności niż złowrogie spojrzenie na przybysza.

Ojciec wyglądał na wyraźnie zdenerwowanego. Wyczuła, że coś się zdarzyło.

- Ni ma i ni będzie! Koniec! Wywaliłek go z chałupy! 

Wytrzeszczyła oczy. Przez chwilę nie mogła zrozumieć co powiedział, lecz po chwili rozszyfrowała jego komunikat.

- Znalazłek to.

Podał jej telefon. Spojrzała na ekran i bez wahania rzuciła.

- Przyszłam po jego rzeczy.
- Co? Godołaś z nim?
- Tak. Powiedział, że pan go zwyzywał i wyrzucił z domu.

Blef wychodził jej najlepiej.

- Bo mu się pokićkało we łbie! On z... Bo on jest... Tfuu... - splunął i Wiki drgnęła z obrzydzenia. - Nawet nie mogę tego wymówić psia krew!

Na chwilę zamilkł, po czym dodał.

- Myślałem, że ty i łon... Wiesz. Długo się znacie.
- To tylko przyjaźń.
- Tak się tylko mówi. Może pogodosz z nim? Naprawisz go?
- Tu nie ma czego naprawiać! - wypowiedziała to z taką stanowczością, że aż sama siebie zdziwiła.
- Ale prz...

Nie usłyszała co mówił, gdyż w mgnieniu oka skierowała się w stronę pokoju Andrzeja.

Weszła. Walizki stały tuż przy szafie. Zabrała je migiem.

Wyszła z pokoju.

- Ej, a ty dokąd...

Przyspieszyła kroku i z ikrą otworzyła drzwi. Usłyszała, że idzie za nią, więc zaczęła biec. Ciężar walizek bardzo utrudniał jej ruch, lecz próbowała dać z siebie wszystko byleby tylko zgubić ojca. Po około półtorej minuty zdała sobie sprawę, że się udało.

Zatrzymała się pod sosną, aby na chwilę odsapnąć.

Teraz wystarczyło tylko znaleźć Andrzeja. A ten mógł być wszędzie.

...

Neptun beztrosko leżał na soczyście zielonym trawniku. Rześki, wieczorny wiaterek słodko owiewał jego ciało. Lewą rękę trzymał za głową, a prawą głaskał małe stokrotki, które pojedynczo wystawały ze źdźbeł trawy.

Tym razem nie rozmyślał nad bagatelizowaniem jego sztuki. Jego myśli skierowały się w zakazane odmęty erotyzmu.

Obrabiał właśnie wielką, wyimaginowaną pałę niemal dwumetrowego kolesia. Ten niegrzecznie leżał na czarnej, skórzanej kanapie i oddawał się małym różowym, acz zwinnym ustom Neptuna.

Jego głębokie niczym otchłań morza oczy przeszywały spojrzenie ogiera na wskroś i zamykały w przerażająco boskiej klatce rozkoszy.

Nie mógł się ruszyć, nie chciał, bał się. Nigdy wcześniej nie spotkał takiego dominującego pasywa. Takiego, który chciał pokazać, że to on decyduje kiedy, w jaki sposób i jak intensywnie sprawia przyjemność. A przecież wyglądał tak niepozornie i niewinnie.

Rozkosz wydawała się trwać wieki. Pochłaniał ogromnego zwierza w całości, pożerał go i zwracał kilka razy na sekundę i kiedy ten już był praktycznie u samego szczytu, przestawał i elektryczne fale suchego orgazmu przepływały po całym ciele, powodując irytację, że nie może dosięgnąć tego majestatycznego uczucia jakim jest orgazm.

Neptun ze swoich diabelskich rozmyślań został wyrwany przez donośny głos.

- Neptun, kolacja. - krzyknęła ciotka Rozalia.
- Zaraz - odrzekł.

Wstał szybko i żwawym krokiem pomaszerował do domu.

Na jego twarzy pojawił się błyskotliwy uśmieszek. Był nie tylko kreatywnym malarzem, ale i kochankiem. Przynajmniej w swojej głowie.

...

Wiktoria błądziła wśród leśnych drzew i krzewów nieustannie poszukując Andrzeja. Nie miała pojęcia co zrobić, jak go namierzyć. Zaczęła krzyczeć jego imię, lecz stwierdziła, że na nic się to zda. Wokół niej rozlegały się hektary lasu, mógł być w każdej jego części.

Przystanęła pod drzewem i wypuściła powietrze. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, lecz po chwili coś błyszczącego w ściółce przykuło jej uwagę. Spojrzawszy na przedmiot przykucnęła i zorientowała się, że znalazła klucze.

Były to klucze od samochodu Andrzeja. Wiedziała, że jest blisko. Rozejrzała się dookoła i zauważyła wydeptaną ścieżkę w zaroślach. Podążyła wzdłuż niej, czując, że natrafi na Andrzeja. Nie potrzebowała wiele czasu. Siedział skulony pod drzewem. Spojrzał na nią mglistymi oczami. Podeszła i objęła go ramieniem.

- Choć, zabiorę cię stąd - rzekła.

Skierował wzrok na swoje walizki.

- Dokąd? - zapytał.
- Do mnie. Jutro rano wyjeżdżamy.

Ponownie schował głowę w ramiona, po czym nagle wstał i bez wahania wziął walizki w swe silne ręce.

- Chodźmy! - zasygnalizował brawurowo.

Następny Rozdział - TUTAJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz